Idę sobie dziś po południu do pracy. Odstawiona na bóstwo. Za chwilę występ z okazji zakończenia roku przedszkolnego i pożegnania starszaków.
Idę umiarkowanym krokiem. Palę papieroska. Niedaleko przedszkole. Nade mną, wzdłuż alei rozciągają się korony dużych drzew. Wichura nie z tej ziemi. Mało głowy nie urwie.
W pewnej chwili przyszła mi myśl do głowy:
‘A trochę sobie zwolnię tempo marszu’
Myśl bez uzasadnienia, a ja raczej potrzebuję na wszystko uzasadnienia. Zatem mój mózg w kolejnej chwili wyprodukował takie:
‘Zwolnię… a po to… żeby się mocniej zaciągnąć papieroskiem. Bo idąc, tak jakoś na pół gwizdka się zaciągałam. Szkoda fajki na pół gwizdka, trzeba zwolnić i przynajmniej raz zaciągnąć się głębiej’
Kiedy mój mózg myślał jak powyżej – nogi zrobiły trzy wolne kroki. I nagle…!
Rrrrryyyyymmmmmsssss…!
Pod moje nogi zwaliła się z góry wielka, gruba odnoga konara drzewa.
Stanęłam jak wryta. Wichura złamała gałąź. Grubą, masywną gałąź.
Gdybym nie zwolniła i te trzy ostatnie kroki zrobiła w poprzednim tempie… no może by ta gałąź mnie nie zabiła, ale na pewno łeb rozwaliła. Przyszłabym do przedszkola z lejącą się po facjacie krwią i byłoby pożegnanie starszaków rodem z książki Stephena Kinga.
Dochodząc do przedszkola pomyślałam:
‘Czy dusza ma oczy? Przecież ja ani razu nie spojrzałam w górę. Skąd mogłam wiedzieć, że za chwilę gałąź się urwie i spadnie? No jak wół dusza ma oczy, spojrzała w górę, zobaczyła, że gałęzi nic już nie uratuje, zaraz się złamie i rymsnie w dół… dlatego kazała mojemu mózgowi zwolnić i się zająć głębszym wdechem…’ ;)
Tak, tak. Wiem, wiem. Katolicy zaraz zaczną mnie przekonywać, że to Anioł Stróż nade mną czuwa i mnie przyhamował. Ale ja nigdy nie czuję obecności istot duchowych wokół mnie. Za to poczułam, że myśl i potrzeba zwolnienia kroku zrodziły się we mnie. W środku. W moim umyśle.
Więc jeśli ktoś będzie się upierał, że to Anioł Stróż, to ja będę się licytować, że niechybnie… Kosmici. ;)))