Halo Halo
364
BLOG

Horror lepszy od polityki. Chirurg szczękowy wariat

Halo Halo Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

Polska to swoista poczekalnia. Tu się na wszystko czeka. Czeka i czeka. W USC na wydanie metryki, czy odpisu aktu małżeństwa czeka się 2 miesiące. Bo system elektroniczny po Platformie nie działa. W związku z tym Archiwum Państwowe wypisuje wszystko jak za komuny osobiście na maszynie, ręcznie. I ręcznie goniec dostarcza z powrotem do danego USC. Zatem płacisz 22 zł za karteluszkę skróconego odpisu, 33 zł za karteluszkę pełnego i czekasz.

Do lekarzy też się ciągle czeka. Np. u chirurgów szczękowych, jak się chce wyrwać ósemkę -  trzeba czekać aż przychodnie prywatne mające podpisane z NFZ umowy, wyłudzą kasy ile potrzebują. Zatem najpierw czeka się na konsultację u chirurga, tak z miesiąc, na konsultacji chirurg nawet nie zajrzy w gębę, rzuci okiem na pantomogram i kwalifikuje do wyrwania. Kasa z NFZ za konsultację lekarzowi wpada. Potem czeka się 4 miesiące na wyrwanie. Kolejna kasa.

Haloś ma to nieszczęście, że regularnie gnijąc żywcem z powodu zapalenia tkanki łącznej, co i raz zgnije mu też ząb. Zadbany, wyczesany, zaplombowany. Po prostu nerw sobie obumiera, ząb robi się siny i zdechły. Trzeba rwać, bo zdechły zaostrza chorobę podstawową i zgnić może też mózg.

Zatem Haloś od miesiąca latał po różnych przychodniach specjalistycznych, na konsultacje ma się rozumieć i wszędzie dowiadywał się, że musi ze zdechłą ósemką czekać do października. Bo limity na rwanie ósemek wyczerpane. Mogą urwać dwójkę, trójkę jak Haloś sobie życzy. Ósemki nie. Chyba, że ktoś odwoła wizytę i zwolni się miejsce. Wtedy Halosia wrzucą na tzw. ‘zapchaj dziurę’. Dzwonić. Dzwonić co drugi dzień i się dowiadywać, czy ktoś zrezygnował. Bo może sam sobie urwał ósemkę, ma się rozumieć, i ma w dupie chirurga.

Ktosie w różnych ośrodkach medycznych nie chciały zrezygnować przez ostatni miesiąc. Haloś szukał dalej. Trafiła się spółdzielnia, co z wielkim mooooooże wyrwałaby z wejścia. Bez konsultacji. Na to wielkie moooooooże Haloś musiał poczekać jeszcze 4 dni od dowiedzenia się i zapisania. Dziś stawił się pod gabinetem. 2 osoby przed nim, 2 osoby za nim.

Wszedł pierwszy pacjent. Młody chłop jak dąb. 2 metry, chyba z hakiem. Cisza, cisza… i nagle:

- Łeeeeaaaaauuuuuu… !!! – na całe gardło, przeciągające się w nieskończoność.

Po czym jeszcze głośniejsze ze strony chirurga:

- Pacjent niech się nie rzuca! Co to za zachowanie? Położy ręce! Gdzie nas łapie? Gdzie nas łapie? Nic nie boli! Nikt tu się nie da nabrać na pacjenta histerie! To jest zwykła histeria! Niech nie myśli, że uwierzymy.

Haloś, starsza pani przed nią i dwóch starszych panów za nią, w jednej sekundzie odruchowo podciągnęło nogi za pas. Każde spojrzało na drzwi wyjściowe od przychodni. Gdyby wtedy ktoś krzyknął za ich plecami: „Huu!” – wszyscy z prędkością światła znaleźliby się po drugiej stronie Warszawy.

Po 5 minutach wyszedł z gabinetu pół żywy samczyk, z paszczęką zakrwawioną jak wampir:

- Do łazienki niech pacjent pójdzie – pouczył chirurg.

Chciał nie chciał, w następnej kolejności padło na starszą panią. Pani widać chciała uratować godność samiczego rodu, westchnęła, przeżegnała się… Zanim jednak weszła, pozostali pacjenci zgodnym chórem krzyknęli do niej:

- Pani nam powie później, czy bolało, dobra?

Pokiwała głową.

Po kwadransie wyszła. Z zatamponowaną paszczą pokazała kciukiem do góry, że OK. Wycedziła przez tampony:

- Widać ma inne podejście do kobiet.

Następny w kolejce był Haloś. Wszedł z przygotowanym wcześniej przemówieniem:

- Proszę pana, ja bardzo proszę... wyrwać mi dzisiaj ósemkę. Ja już czekam miesiąc a muszę jeszcze do października, wszyscy mnie odsyłają od Annasza do Kajfasza… już trzy konsultacje miałam… martwy ząb zaostrza chorobę podstawową – zapalenie tkanki łącznej i miopatię, wszystko mnie wokół niego boli… i kość żuchwowa, i staw, i węzeł chłonny pod brodą i migdał w gardle i wszystkie mięśnie, ledwo łażę, ciemno w oczach mi się już robi…

- Dobra, dobra – wrzasnął chirurg, w którego oczach Haloś dostrzegł odruchy litości – A czy my mówiliśmy, że nie pomożemy? Pani tak nie pośpiesza. Pomożemy, ale najpierw musimy wszystko zorganizować.

Chirurg zaczął latać jak nawiedzony i robić bałagan w papierach i narzędziach.

- Dziś pani chce rwać? – zapytał.

- Mhm! Koniecznie! Będę panu bardzo wdzięczna…! Bardzo, bardzo! A jeszcze zapomniałam. Lekarz od choroby podstawowej prosił, żeby rwać w osłonie antybiotykowej, bo oprócz zapalenia tkanki łącznej mam jeszcze falę zwrotną przez zastawkę mitralną na echu serca, co podobno też jest wskazaniem do antybiotyku podczas rwania.

- To jeszcze niedomykalność zastawki pani ma?

- Tak? A to jest niedomykalność? Hm! Nawet nikt mi nie powiedział. Widać to jakaś mała niedomykalność… no bo jakby była większa, to by chyba powiedzieli, nie? – dziwował się Haloś podczas robienia w gabinecie bałaganu przez chirurga.

- Pani otwiera buzię – wrzasnął chirurg machając rękami, aż Haloś zamknął powieki, żeby mu lusterka dentystycznego w oko nie wsadził.

- A co tu rwać? Przecież tu zęba nie ma. Samo wypełnienie. Nie będzie za co złapać. Wszystko się pokruszy… - wrzeszczał dalej i nagle…

Łup! - wbił jakąś końską igłę z końską strzykawą znieczulenia. Łup! – w drugie miejsce, jak kowal gwóźdź w końskie kopyto, żeby przybić podkowę.

- No. Najgorsze pacjentka ma za sobą. Zamknąć usta i odpoczywać. Zaraz zdrętwieje.

Po pięciu minutach:

-Bierzemy się za robotę. Pacjentka opuści brodę do dołu. Do dołu, do dołu, jeszcze niżej…

Pacjentka brodą szurała już po klatce piersiowej.

- Pacjentka się rozluźni, czego te dłonie ściska tam na dole? Jak się pacjentka nie rozluźni, to będziemy 3 godziny dłubać! – wrzeszczał wybitnie pobudzony psychoruchowo chirurg szczękowy.

Pacjentka nie mogła zrozumieć, co chirurgowi przeszkadzają jej zaciśnięte w pięści dłonie pod udami? Przecież dziąseł nie zaciskała. A chirurg ząb miał rwać, a nie ręce, prawda? No ale rozwarła te dłonie, położyła na kolanach i pokazowo ściągnęła ramiona spod uszu prawie do samej podłogi.

- Teraz będzie nieprzyjemne rozpychanie.

Śrubokrętem, takim gwiazdkowym wkrętakiem chirurg nadziewał na sztorc ósemkę, żeby się rozpołowiła.

- No kruszą się te wypełnienia jak mówiliśmy! O! O! Wszystko odlatuje. Nie… trzeba od korzenia podwadzić. Uwaga! Zaraz chrupnie!

Chrup. Chrupnęło. Obcęgami chirurg wyciągnął jeden korzonek.

- Te trzy pozostałe są zrośnięte. Nie ma za co złapać. Trzeba rozpiłować. Nic na łapu capu… Nic na łapu capu…!

Gdy chirurg szykował piłę, znaczy się taką maszynę dentystyczną do piłowania, Haloś wyszeptał:

- Trochę boli…

- Boli, tak? No trudno – odrzekł chirurg.

Niestety, gdy jest odczyn zapalny wokół zęba, znieczulenie tak nie do końca działa... Haloś o tym wiedział doświadczony poprzednimi razy, ale miał nadzieję, że wyżebrze dokładkę znieczulenia… Nie udało się.

‘Żżżżżżżżyyyyyyttttt…!’ – poleciała piła po korzeniach, a pył kostny Halosiowi po oczach…

Poszło. Chirurg rozciął zrośnięte korzenie.

- Nic na łapu capu… nic na łapu capu… - pouczał sam siebie pod nosem.

Potem każdy korzonek z osobna podwadzał, cisnął, chrupało i wyciągał z tkanki miękkiej obcęgami. Na koniec wziął szpachelkę i zaczął skrobać w środku kość jak tynk ze ściany. Haloś poczuł wibracje skrobacze w gałkach ocznych.

- No musiałem komorę wyczyścić – usprawiedliwił się chirurg - Pani zszyje, a ja wypiszę receptę i kartę – zawołał do swojej pomocy chirurgicznej.

Pomoc szyła dziąsło jak anioł. Ostrożnie i powolutku… jak na trzykrotnie zwolnionym filmie… Haloś poczuł się jak w niebie.

- Tu recepta, tu instrukcja obsługi co dalej robić z tamponem i resztą i za tydzień tu o tej samej porze na zdjęcie szwów – huknął chirurg, czym wyrwał Halosia z anielskiej półdrzemki.

- Dzi..dzidzię… kuku.. hmm… - wycisnęła z siebie wdzięczna pacjentka.

Wychodząc, od razu w progu dała znać dziadkom w poczekalni kciukiem do góry, że wszystko OK. Po czym z zatampomowaną paszczęką poleciała na zakupy. Bo zawsze po znieczuleniu zęba do rwania, przestają ją boleć wszystkie mięśnie.

************

I teraz powiem Państwu, że ten dzisiejszy chirurg szczękowy to był super wariat! Najlepszy wariat jakiego w życiu spotkałam. Taki wariat z najwyższej półki. Pobudzony psychoruchowo jak sto diabłów. Gadał sam do siebie i ciągle w liczbie mnogiej o sobie. Nie miał więcej niż 160 cm wzrostu. Ale bary i krzepę w łapach że ho ho! Wiek – cuś po 30 stce. I mimo latania i wrzeszczenia po gabinecie jak wariat, to miał taką precyzję w ruchach wydłubywawczych korzonki, taką zdolność wyczucia gdzie i z jaką siłą przycisnąć, docisnąć, podwadzić… że cały zabieg trwał 15 minut. No i prezentował człowieczeństwo. Nie wyłudzał od NFZ kasy za konsultację pacjentki ledwo trzymającej się życia z martwym zębem. Wyrwał z wejścia. Nie krzyczał z wrogością. Krzyczał, żeby zakrzyczeć swoją… wrażliwość. Na pewno w domu za dzieciństwa tresowali go, że nie wolno mu być mięczakiem. Tresowali, aż przegiął i krzyczał do pacjentów jak wariat. Ale załatwił Halosia fachowo w 15 minut.

Natomiast dawno, dawno temu, w najlepszej warszawskiej, publicznej klinice chirurgii twarzowo szczękowej… pewien całkiem normalny, przyzwoity i delikatny chirurg szczękowy rwał Halosiowi siódemkę u góry. Dłubał i dłubał, robił sobie przerwy, wołał na pomoc kolegę, kolega dłubał… Dłubali… 2,5 godziny. Niestety, to nie byli wariaci... :)

************

Na koniec Haloś prosi o opinię, czy jako przyszła pisarka sprawdzi się też w pisaniu horrorów. :)

 

Halo
O mnie Halo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości